"Nigdy nie uwazal, ze ,,czyta" ksiazki. Jezyk byl w tym wypadku rownie zdradziecki, jak u hazardzisty, ktory przechwala sie wygrana partia, tak jakby sila lub determinacja wydarl losowi zwyciestwo, gdy tymczasem szczesliwy rzut sztonami nie byl niczym wiecej, jak tylko udana proba wykorzystania chwili wlasnej bezradnosci. Otwarcie ksiazki zas wiazalo sie z ryzykiem zupelnie innej miary. Otwierajac ksiazke, nie tylko stawal sie bezradny, nie tylko oddawal iles tam zazdrosnie strzezonych uderzen serca wladajacemu piorem obcemu czlowiekowi, lecz pozwalal samego siebie napisac. Czymze jest bowiem lektura ksiegi, jesli nie ciaglym poddawaniem sie nieprzewidywalnym kaprysom duszy jej autora?"